Podróż Wzdłuż zatoki Biskajskiej - Dzień piąty
24 sierpnia 2018 (piątek).
Ciężkie ołowiane chmury obniżają się im bliżej mamy do Bilbao. Już w drodze na wzgórze Artxanda z którego rozciąga się wspaniała panorama miasta towarzyszy nam mżawka. Deszcz zaczyna padać gdy wysiadamy z autokaru. Taras widokowy jest pusty, jesteśmy jedyną grupą, która chce (musi, bo tak ułożono program wycieczki) zobaczyć miasto u stóp. Widok piękny nie jest. Kłębiące się popielate chmury i mgła opadająca na miasto skutecznie utrudniają lokalizację znanych z fotografii obiektów. Ledwie udaje nam się zlokalizować połyskujący srebrnymi płatkami gmach Muzeum Sztuki Współczesnej popularnie nazywany Muzeum Guggenhaima. Po kilku minutach, gdy deszcz się nasila schodzimy do autokaru mijając pomnik powstańców z 1936 roku. Autokar zawiezie nas do najstarszej dzielnicy Bilbao zwanej 7 ulic. Nazwa odzwierciedla stan faktyczny średniowiecznego miasta. Składało się ono rzeczywiście z 7 ulic, przy których współcześnie znalazły miejsce bary i kawiarnie serwujące lokalne przysmaki i przekąski. Otoczona przez kamienice i miejskie budynki znajduje się tu Catedral de Santiago (Katedra św. Jakuba Wielkiego). Zbudowana w 14 wieku jest prawdziwą perłą architektury gotyckiej w kraju Basków. Budowana przez prawie 200 lat, bo ostatnie prace ukończono w 16 wieku zajmuje ponad 100 m kw. Ma 51,5 m długości i 22,3 m szerokości. Postawiona na ruinach dawnej świątyni z początków miasta góruje nad starym miastem strzelistymi wieżami. O wieżach można powiedzieć, inaczej niż w polskim porzekadle, że do czterech razy sztuka. To czwarta wieża, poprzednie zmieniano zgodnie z obowiązującymi trendami architektury. Pierwsza gotycka została rozebrana i zastąpiona bogato zdobioną wieżą barokową, jednak w 200 lat później rządził klasycyzm i w końcu 19 wieku wieża zyskała klasycystyczny kształt. Niedługo później nadano jej neogotycki charakter. W roku 1931 katedra znalazła się w wykazie historycznych i artystycznych budowli stanowiących dziedzictwo Hiszpanii. Msze niedzielne w katedrze odprawiane są w dwóch językach – hiszpańskim i baskijskim.
W coraz bardziej nasilającej się mżawce, pomału przechodzącej w deszcz przemieszczamy się ulicami Bilbao do centralnej jego części czyli rynku z ratuszem. Wszędzie stragany serwujące jedzenie, kiełbaski i inne gorące przekąski, ludzi na ulicach stosunkowo sporo jak na tę porę, jest ranek, trwa festiwal Semana Grande (bask. Aste Nagusia). Rozpoczyna się on corocznie w pierwszą sobotę po 15 sierpnia. Semada Grande to święto popagujące narodową kulturę baskijską, nie tylko wśród mieszkańców, ale i wśród turystów. Z roku na rok coraz bardziej znana okazja do świetnej zabawy przyciąga do miasta tłumy ludzi bawiących się w barach i klubach nie tylko w towarzystwie znajomych. To właśnie fiesta, czas wspólnej zabawy i wspólnego biesiadowania, czas rywalizacji w nie zawsze typowych zawodach sportowych, czas budowania wspólnoty i dumy narodowej z przynależnosci do Basków. Dochodzimy do głównego placu miasta otoczonego arkadami. Pod arkadami tłum turystów przyglądających się pochodowi przebierańców z wielkimi głowami. To gigantes i cabezudos -znani z wielu hiszpańskich fiest. Ta nieprzewidziana programem atrakcją bardzo wszystkim się podoba, ale czas zakończyć pobyt na starym mieście i zmierzać do Muzeum Sztuki Współczesnej potocznie zwanym muzeum Gugenhaima. To właśnie projekt umieszczenia w tym mieście jednej z filii światowego muzeum okazał się ratunkiem dla stolicy Kraju Basków zagrożonej w latach osiemdziesiątych ogromnym kryzysem. Nastąpiło załamanie gospodarcze co skutkowało wysokim bezrobociem. Głównym celem rządu baskijskiego, Kraj Basków jest prowincją autonomiczną i posiada własny rząd oraz prezydenta, stało się przezwyciężenie skutków zapaści ekonomicznej i opracowanie programu podźwigającego kraj z kryzysu. Dlatego w 1991r rozpoczęto negocjacje z zarządem Fundacji Salomona R. Guggenheima. Dziś po wielu latach od chwili rozpoczęcia prac na terenie dawnych zakładów metalurgicznych i portu można stwierdzić, że projekt zakończył się wielkim sukcesem i zyskali obaj inwestorzy, strona baskijska zlikwidowała brzydką przemysłową dzielnicę w centrum miasta na rzecz nowoczesnej otwartej dzielnicy kultury i sztuki nowoczesnej, a Amerykanie otrzymali ogromny teren wystawowy dla zgromadzonych w Nowym Jorku dzieł sztuki, zalegających półki magazynów, bo dla wielu brakowało miejsca na stałych ekspozycjach. Gwarancją sukcesu było zatrudnienie cieszącego się uznaniem na całym świecie pochodzącego z Kanady amerykańskiego architekta Franka Gehry’ego wnoszącego do projektu wybitny talent (architekta uhonorowano najważniejszą nagrodą) i 50 lat pracy na obu amerykańskich kontynentach i w Europie. Korzystał z najnowszych programów wspomagających projektowanie i z najnowszych materiałów, często wykorzystywanych w przemyśle lotniczym, również w kosmosie. Z centrum miasta objeżdżamy muzeum tak, że widzimy je z góry. Robi niesamowite wrażenie. Z jednej strony przypomina rozpięte i wybrzuszone na wietrze żagle statku, z innej przypomina płatki rozkwitającej róży. Powyginane tytanowe blachy nasuwają też skojarzenia związane ze stacjami kosmicznymi, w przewodnikach przeczytać można, że inspiracją był kwiat lotosu. Na chwilę wychodzi słońce dodając budynkowi świetlistej poświaty. Sam budynek zasługuje na miano sztuki współczesnej, płaskie powierzchnie wykonano ze szkła i wapiennych tafli, wszystkie krzywizny zostały wyliczone przez program wykorzystywany do konstrukcji samolotów i rakiet. Otoczenie budynku stanowi pierwszą ekspozycję muzeum, zamontowana w wodnym basenie rzeźba z metalowych wypolerowanych kul pokazuje obraz świata, w każdej chwili inny, czerwony most pozwala bezbłędnie zlokalizować muzeum, wielka pajęczyca na długich nogach - metalowych prętach jest zapowiedzią czegoś niezwykłego wewnątrz, a najbardziej wyjątkowy jest żywy obiekt zbudowany z kilkudziesięciu tysięcy kwiatów ogrodowych, pelargoni, aksamitek, begonii i innych w kształcie psa na tarasie obok budynku muzeum.
Bilety mamy zamówione, możemy rozpocząć zwiedzanie. Na początek wchodzimy do sali położonej najniżej. Mieści się tam stała ekspozycja złożona z labiryntów zbudowanych z pordzewiałych ogromnej wysokości stalowych płyt zatytułowana Materia czasu ( Matter of Time) autorstwa Richarda Serry. Każdy kolejny tunel o innej formie geometrycznej, wędrujemy po torach elipsoidalnych i spiralnych, zaburzają postrzeganie i ruch. Dla mnie nie było to jakieś nadzwyczajne przeżycie. Najbardziej podobała mi się wystawa obrazów Marca Chagalla, tam czułam się najlepiej. Te wszystkie narzeczone unoszące się nad ziemią działają na mnie uspokajająco, a pastelowe barwy sprawiają, że obrazy Chagalla uważam za prawdziwe dzieła sztuki. Słabo przemówiła do mnie współczesna sztuka chińska z okresu po rewolucji kulturalnej. Miałam wrażenie powrotu do okresu socrealizmu w polskim malarstwie. Warte odnotowania są ogromne twory opuszczające się spod dachu na parter wykonane z tkanin o różnym deseniu i fakturze, mnie kojarzyły się z mitycznym lewiatanem, potworem o wielu głowach i odnogach. Po 2 godz. mam wrażenie, że sufit wali mi się na głowę, a bajecznie kolorowe stwory uduszą mnie w swoich odnóżach. Wychodzimy z gmachu, spacer obok budynku pozwala stwierdzić, że projekt z końca 20 wieku zrealizowany został z wielkim pietyzmem, sztuka współczesna spogląda na nas jeszcze przed murami muzeum. Bilbao zaskoczyło przeżyciami, to było wielkie zaskoczenie.
Wypijamy kawę w pobliskiej kawiarence i ruszamy do San Sebastian.
W świątyni filmu 2018-12-27
Jedziemy do San Sebastian i po raz pierwszy brakuje mi tej ekscytacji, ktorą towarzyszyła mi na każdym etapie podróży. Może to pogoda, od samego rana siąpi i nisko zawieszone chmury nie wróżą słonecznego popołudnia, może to przesyt wrażeń, każdy poprzedni dzień dostarczał wielu wzruszeń i atrakcji. Nie zagłębiając się zanadto w stan ducha nie mam specjalnej ochoty na zwiedzanie miasta położonego w północnej części Hiszpanii. Najpierw wyjeżdżamy na Monte Igueldo, wzgórze, znajdujące się na końcu plaży Ondarreta. Wznosi się ono 413 metrów nad poziomem morza, a z jego szczytu rozpościerają się magiczne widoki. To jeden z najbardziej znanych punktów w San Sebastian, chętnie odwiedzany przez turystów spragnionych pięknych widoków i całkiem przyjemnych wrażeń związanych z jazdą kolejką czy odpustowych rozrywek typu karuzela. Można tu też coś zjeść, choć serwowana tu przekąski bardziej przypominają kuchnię amerykańską niż ma coś wspólnego z hiszpańskimi delicjami. Królują hotdogi i hamburgery.
Na szczyt wchodzimy asfaltową drogą zatrzymując się co chwilę, aby spojrzeć w dół. Im wyżej tym panorama rozleglejsza. Pięknie zarysowuje się zatoka La Concha (Muszla). Po krótkim pobycie schodzimy w dół i udajemy się na spacer po mieście. Przechodzimy przez piękny most przypominający most Aleksandra w Paryżu i zagłębiamy się w gąszcz ulic. Jest duszno i wilgotno, jestem zmęczona, nie mam już ochoty na szlifowanie chodników, zostawiam grupę i siadam pod parasolem w kafejce przy ulicy. Zamawiam kawę i gapię się na piękne fasady kamienic, Basków siedzących obok przy stolikach jedzących kolację i pijących kawę, oddycham atmosferą miasta znanego od wielu lat z odbywającego się tu festiwalu filmowego. Po kilku minutach zaczyna lać, ale to nie zwykły sierpniowy deszcz, to prawdziwe oberwanie chmury. Po kilku minutach wychodzi słońce, ale to już koniec dnia, za chwilę zachód. Za krótki czas udajemy się do hotelu. San Sebastian nie zachwyciło mnie, miłe miasto jakich wiele.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
To była trasa zatytułowana jak podróż z BT. Tylko wybrzeże hiszpańskie.
-
Miło było obejrzeć kolejną odsłonę podróży wzdłuż wybrzeża Zatoki Biskajskiej (czy zwiedzałaś tylko hiszpańskie wybrzeże, czy także i francuskie?). Korzystając z okazji życzę miłego Sylwestra i dużo zdrowia, pomyślności i spełnienia wielu marzeń w Nowym Roku 2019. Serdecznie pozdrawiam. :)